22 maja 2016

Prolog


Danielle
Dziś niewiele już pamiętam z tamtej nocy. Na początku wydaje się, że nigdy nie zdołasz zapomnieć. Czas jest jednak bardzo łaskawy, zwłaszcza dla dzieci. I tak z każdym kolejnym rokiem, powoli, powolutku, kolejne szczegóły rozmazywały się w mojej pamięci. Zdaniem doktora Jamesa to mechanizm radzenia sobie z traumatycznymi przeżyciami. Naturalny etap w leczeniu zranionej duszy. Doktor James mówi, że nie powinnam się czuć z tego powodu winna.
            Ale ja nie potrafię.
            Pamiętam, że obudził mnie przeraźliwy krzyk. Sądziłam, że mamy, lecz w policyjnym raporcie napisano, że raczej siostry. Mój pokój tonął w ciemnościach. Nic nie widziałam, byłam zupełnie zdezorientowana. Tylko w powietrzu wyczuwałam jakiś dziwny zapach, a raczej smród. Po tylu latach właśnie to pamiętałam najwyraźniej. Swąd spalenizny. Myślałam, że to pożar. Jednak w korytarzu unosił się zapach prochu.
            Potem hałasy przybrały na sile. Słyszałam to wszystko, chociaż nic nie widziałam: dudniące w holu kroki, odgłos spadającego po schodach ciała. A potem słowa ojca dochodzącego z przedpokoju:
            – Malutka Danny. Moja śliczna mała Danny!
Nagle drzwi otworzyły się. Ciemności pokoju zalał prostokąt światła. W progu zamajaczył cień ojca.
            – Malutka Danny – powtórzył łagodniej. – Moja śliczna mała Danny.
            Po czym przytaknął sobie lufę pistoletu do skroni i pociągnął za spust.

***
Nie bardzo wiem, co się działo później. Czy wstałam z łóżka? Zadzwoniłam na policję? Próbowałam ratować mamę czy rodzeństwo?
            Pamiętam tylko, że do pokoju wszedł jakiś mężczyzna. Kojącym głosem zapewniał mnie, że wszystko już dobrze, że jestem bezpieczna. Wziął mnie na ręce, choć jako dziewięciolatka byłam już na to stanowczo za duża. Prosił, żebym zamknęła oczy. Żebym nie patrzyła.
            Pokiwałam głową, ale powiek nie przymknęłam. Musiałam to zobaczyć. Zapisać te obrazy w głowie, zapamiętać. Spełnić powinność jedynej ocalałej.

Według policyjnego raportu ojciec tamtej nocy był pijany. Nim załadował swój służbowy rewolwer, wlał w siebie co najmniej ćwiartkę whiskey. Tydzień wcześniej stracił posadę w biurze szeryfa właśnie dlatego, że kilka razy zjawił się w pracy w stanie wskazującym na spożycie. Szeryf Wayne, mężczyzna, który wyniósł mnie tamtej nocy z domu, miał nadzieję, że to zwolnienie pomoże jego podwładnemu wziąć się w garść, zmusi go do podjęcia terapii w grupie AA. Ojciec jednak miał najwyraźniej zupełnie inne plany.
            Zaczął od sypialni: przy komodzie dopadł mamę. Potem zajął się moją trzynastoletnią siostrą, która wychyliła głowę z pokoju, pewnie by sprawdzić, co się dzieje. W korytarzu pojawił się także mój jedenastoletni brat. Próbował uciekać. Kiedy ojciec strzelił mu w plecy, Johny sturlał się po schodach w dół. Strzał nie był czysty, dlatego trochę minęło nim umarł.
            Znajomości tych wszystkich szczegółów nie zawdzięczam oczywiście własnej pamięci. Wyczytałam je w policyjnych aktach w dniu osiemnastych urodzin. Szukałam odpowiedzi, której nigdy nie udało mi się znaleźć.
            Mój ojciec wymordował całą rodzinę. Tylko mnie darował życie. Czy to znaczy, że kochał mnie najbardziej, czy może najbardziej nienawidził?
            – A ty jak myślisz? – pyta mnie zawsze doktor James.
            Myślę, że to właśnie historia mojego życia.

***
Żałuję, że nie pamiętam koloru oczu mamy. Logika podpowiada, że musiały być niebieskie, jak oczy jej siostry, cioci Helen, z którą zamieszkałam po śmierci rodziny. W końcu na zdjęciach, które zachowałam, podobne są do siebie jak dwie krople wody.
            Zresztą to właśnie stanowi główny problem. Ciocia tak bardzo przypominała mamę, że z czasem się nią stała. Jej oczy pamiętam. Jej głos i ramiona tulące mnie do snu. To boli, bo bardzo bym chciała, żeby mama żyła. Ale jej już nie ma. Moja zdradziecka pamięć bezlitośnie ją uśmierciła, nawet skuteczniej niż ojciec. Dlatego musiałam przeczytać policyjne raporty i przejrzeć zdjęcia z miejsca zbrodni. I od tej pory jedyny obraz mamy, jaki jestem w stanie przywołać z pamięci, to jej nieruchoma twarz z dziurą w głowie i oczy wpatrujące się bez życia w obiektyw policyjnego aparatu.
            Mam zdjęcia naszej trójki: Johny’ego, Natalie i mnie, objętych na werandzie przed domem. Wyglądamy na bardzo szczęśliwych, ale nie pamiętam już, jak traktowali mnie brat i siostra. Tolerowali mnie czy może mi dokuczali? Czy kiedykolwiek przeszła im przez głowę myśl, że pewnego dnia zginą, a ja będę żyła dalej? Czy tamtego słonecznego popołudnia przypuszczali, że żadne z ich marzeń nigdy się nie spełni?
            – Poczucie winy ocalałego – przypomina delikatnie James. – To nie twoja wina.

Ciocia Helen dobrze się spisała. Kiedy niespodziewanie wkroczyłam w jej życie, była czterdziestoletnią bezdzietną radczynią prawną, która świata nie widziała poza pracą. Mieszkała wówczas w maleńkim mieszkaniu z jedną sypialnią w centrum Bostonu, więc przez pierwszy rok pisany mi był sen na kanapie. Nie przeszkadzało mi to, bo przez ten rok i tak w zasadzie prawie nie sypiałam. Całymi nocami oglądałam powtórki „Kocham Lucy”, próbując nie myśleć o tym, co się wydarzyło tydzień wcześniej, miesiąc wcześniej, rok wcześniej.
            Takie odliczanie nie zbliża do żadnego celu. Każdy kolejny dzień jest tak samo do bani. Z tą różnicą tylko, że coraz łatwiej się z tym godzisz.
            To ciocia Helen znalazła dla mnie doktora Jamesa. Zapisała mnie też do prywatnej szkoły, w której niewielka liczba uczniów w klasach gwarantowała stałą kontrolę oraz maksimum uwagi. Przez pierwsze lata nie potrafiłam nauczyć się czytać. Nie umiałam pojąć mechanizmy składania liter ani liczenia. Poranne wstawanie z łóżka kosztowało mnie tyle energii, że na resztę zajęć nie zostawało jej zbyt wiele. Nie miałam żadnych przyjaciół. Nie patrzyłam nauczycielom w oczy. Dzień w dzień skupiałam się tylko na tym, by zapamiętać każdy możliwy szczegół: oczy mamy, krzyk siostry, głupkowaty uśmieszek brata. W mojej głowie brakowało miejsca na cokolwiek innego.
            Aż pewnego dnia, idąc ulicą, zauważyłam mężczyznę całującego dwuletnią córeczkę w czubek głowy. Zupełnie przypadkowo uchwyciłam tę chwilę ojcowskiej czułości. Dziewczynka odwróciła się do niego i jej okrągłą twarzyczkę rozświetlił uśmiech o mocy miliona watów.
            I wtedy serce mi pękło. Tak po prostu. Wybuchłam płaczem. Łkałam spazmatycznie, wlokąc się ulicami Bostonu do mieszkania cioci. Kiedy cztery godziny później wróciła do domu, została mnie zalaną łzami, wtuloną w skórzaną sofę. Płakałyśmy razem cały tydzień przytulone na kanapie przy serialu „Przyjaciele” lecącym cicho w tle.
            – Cholerny drań – podsumowała ciocia, kiedy się wreszcie uspokoiłyśmy. – Co za cholerny drań.
A ja się zastanowiłam, czy nienawidzi go za zamordowanie siostry, czy może za obarczenie jej niechcianym dzieckiem i dodatkowymi obowiązkami.
            Ocalałam. I nawet jeśli nie zawsze o tym pamiętam – żyję. To obowiązek ocalałych.
            Dorosłam. Skończyłam studia. Pracuję jako pielęgniarka w dziecięcym szpitalu psychiatrycznym w Bostonie. Większość czasu spędzam na oddziale zamkniętym z sześciolatkiem, który słyszy głosy, regularnie kaleczącą się ośmiolatką, czy też dwunastolatkiem, którego pod żadnym, ale to pod żadnym pozorem nie można zostawiać samego z młodszym rodzeństwem.
            Działamy trochę jak ostry dyżur. Nie leczymy dzieci. Stabilizujemy tylko ich stan za pomocą leków, przyjaznego środowiska i innych dostępnych środków. A potem bacznie je obserwujemy. Staramy się poznać powody ich ataków. Przygotowujemy raporty dla grup specjalistów, którzy zajmą się leczeniem, decydując czy objąć pacjentów programem rodzinnych warsztatów wyjazdowych, umieścić w zamkniętej placówce, czy może pozwolić im pod czujnym okiem lekarskim wrócić do domów.
            Część dzieciaków robi postępy. Na miarę własnych możliwości stają się porządnymi ludźmi, co należy uznać za nie lada sukces. Inne popełniają samobójstwa. Jeszcze inne zbrodnie. Trafiają na pierwsze strony gazet: młodociany przestępca otwiera ogień, starszy brat morduje całą rodzinę. Giną niewinni ludzie, często osoby postronne.
            Wiem, co sobie myślicie. Wydaje się wam, że wybrałam tę pracę, by ocalić takie dzieci jak ja. Niektórzy doszukują się nawet bardziej heroicznych pobudek – żeby zapobiegać takim tragediom takim jak ta, która spotkała moją rodzinę.
            Rozumiem wasz tok myślenia, ale przecież jeszcze mnie nie znacie.

***
Witam serdecznie! Mam nadzieję, że historia Danielle przypadnie Wam do gustu! Długo pracowałam nad tym opowiadaniem. Zachęcam do czytania, polecania i komentowania.
Pozdrawiam! 

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Cześć Patka!
Zapowiada się ciekawa historia, prolog mega wciągający. Czekam na resztę rozdziałów! Pozdrawiam! :)

Unknown pisze...

Bardzo ciekawa historia, choć odrobinę straszna. Biedna Danielle, stracić całą rodzinę w tak tragicznej sytuacji... Jestem ciekawa rozwoju dalszej akcji, dlatego proszę abyś mnie powiadomiła koniecznie o nowym rozdziale na moim blogu, na którego przy okazji cię zapraszam: https://alllovecando.blogspot.com/ lub http://everybodyxlies.blogspot.com/
Pozdrawiam i życzę dużo weny!

Unknown pisze...

Cześć! Prolog jest bardzo dobry! Mam nadzieję, że dalej będzie podobnie. Żal mi głównej bohaterki, stracić całą rodzinę przez pijanego ojca... Zazwyczaj w takiej sytuacji ciekawi mnie motyw, czy kierował się czymś konkretnym czy po prostu miał takie problemy z alkoholem, że doszło do takiego czynu? Będę tutaj zaglądać!

Sight pisze...

Hej! Jestem zachwycona tą historią! Uwielbiam takie klimaty i z chęcią czytam książki, opowiadania w nich tworzone.
Zacznę od tego, że przez tekst przeleciałam jak burza. Piszesz świetnie i bardzo obrazowo. Byłam w stanie wyobrazić sobie całą tę scenę rozegraną w domu Danielle. Powalił mnie ojciec i jego niezrozumiałe dla mnie zachowanie. Jak tak można? Nie jestem w stanie nawet o tym myśleć. Ale najgorsze w tym wszystkim jest to, że takie przypadki faktycznie się zdarzają..
Z zaciekawieniem idę czytać kolejny rozdział.
Pozdrawiam,
Sight :)
[ List na zgodę ]

Prześlij komentarz