3 czerwca 2016

Rozdział 1



W czwartkowy wieczór sierżant Lucy Warren miała randkę. Pamiętała lepsze, ale zdarzały się również gorsze. A że od dawna nie była na żadnej, zamierzała zaprosić Chipa do siebie na intensywny trening akrobatyki pościelowej, jeśli tylko nie okaże się kompletnym frajerem.
            Zjedli już po pół bochenka chleba maczanego w oliwie z oliwek i połowę średnio wysmażonej krowy. Na szczęście Chip nie odważył się skomentować stojącego przed nią talerza wypełnionego ociekającymi tłuszczem żeberkami. Nie odezwał się też słowem, gdy postanowiła wytrzeć talerz dokładnie kolejną kromką chleba. Miła odmiana, bo większość facetów zdumiewał jej ogromny apetyt. Odczuwali wewnętrzną potrzebę żartowania z pochłanianych przez nią porcji. A potem w równie żenujący sposób zaklinali się, że za nic nie widać tego po jej dziewczęcej figurze.
            Tak, to prawda, miała apetyt zapaśnika sumo i figurę modelki z pierwszych stron kolorowych gazet. Na Boga, dobiegała czterdziestki i doskonale zdawała sobie sprawę ze swego dziwacznego metabolizmu. I naprawdę żaden podstarzały urzędas z brzuszkiem nie musiał jej o tym przypominać. Jedzenie było jej pasją. Głównie dlatego, że praca w wydziale zabójstw bostońskiej policji nie pozostawiała zbyt wiele czasu na seks.
            Po spałaszowaniu żeberek natychmiast zabrała się za pieczonego ziemniaka. Chip był audytorem śledczym. Umówiła ich żona kolegi jednego z kumpli z wydziału. Bez pojęcia, Lucy doskonale o tym wiedziała. Ale oto siedzieli w jednym z boksów restauracji Hilltop Steakhouse i Warren musiała przyznać, że Chip jest porządku. Trochę sflaczały na brzuchu, odrobinę łysiejący na czubku głowy, lecz zabawny. Lubiła zabawnych facetów. Kiedy Chip się uśmiechnął, uroczo marszczyły mu się kąciki głębokich brązowych oczu. I to jej wystarczało.
            Cóż, na obiad mięso z pieczonymi ziemniakami, a na deser, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, Chip.
            I wtedy oczywiście rozległ się dźwięk pagera. Skrzywiła się i przesunęła go na tył paska, jakby to mogło coś zmienić.
            – Co to? – spytał Chip na głos alarmu.
            – Przypomnienie o tabletce antykoncepcyjnej – bąknęła pod nosem.
Chip poczerwieniał po czubki swych przerzedzonych brązowych włosów, a po chwili uśmiechnął się nieśmiało od ucha do ucha z takim chłopięcym urokiem, że Lucy poczuła, jak miękną jej kolana.
            Lepiej, żeby było to coś ważnego, pomyślała. Lepiej, żeby to była jakaś pieprzona masakra, jeśli mam sobie odpuścić tę noc. Kiedy jednak zerknęła na pager, pożałowała tej myśli. Zabawny audytor śledczy o imieniu Chip dostał buziaka na do widzenia, a sierżant ruszyła w drogę.

Pracowała jako detektyw w bostońskiej policji od dwunastu lat. Zaczynała od ofiar wypadków drogowych i zabójstw z narkotykami w tle. Z czasem jednak zaczęto jej przydzielać głośne medialne sprawy, takie jak odnalezienie w podziemnej kryjówce zmumifikowane zwłoki sześciorga dzieci czy całkiem niedawno zniknięcie młodej nauczycielki z południowego Bostonu. Szefowie lubili stawiać ją przed kamerami. No bo któż to wszystko lepiej rozegra niż atrakcyjna blondynka z odznaką?
            Lucy Warren nie miała zresztą nic przeciwko. Stres dodawał jej skrzydeł. Presję towarzyszącą najgorętszym sprawom lubiła nawet bardziej niż knajpy, w których płacisz raz i jesz, ile tylko dusza zapragnie. W stopniu sierżanta przewodziła trzyosobowej grupie operacyjnej, która całe dnie potrafiła spędzać na szukaniu dowodów, przesłuchiwaniu informatorów i wizytach na miejscu zbrodni, a potem całe noce na spisywaniu zeznań, przygotowywaniu oświadczeń oraz wniosków o wydanie nakazów. Zespoły musiały być też na zmianę w ciągłej gotowości do rozpoczęcia kolejnego śledztwa, co zamykało ich członków w niekończącej się spirali nie cierpiących zwłoki bieżących dochodzeń, starych nie zamkniętych spraw oraz co najmniej jednego czy dwóch nowych wezwań tygodniowo.
            Pani sierżant niewiele sypiała. Rzadko umawiała się na randki. Właściwie na nic innego poza pracą nie starczyło jej czasu. Taki stan rzeczy nie przeszkadzał jej do zeszłego roku, kiedy skończyła trzydzieści osiem lat, a jej były stanął na ślubnym kobiercu i założył rodzinę. Twarda i wyszczekana Warren, która dawno temu poślubiła swoją pracę, zaczęła się nagle łapać na przeglądaniu czasopism typu „Nowoczesna Pani Domu” albo, co gorsza „Stylowa Panna Młoda”. Któregoś razu wpadł w jej ręce magazyn „Porady dla Rodziców”. Dobiegająca czterdziestki bezdzietna singielka czytająca samotnie w swym mieszkaniu w North End „Porady dla Rodziców”? Nie ma chyba nic bardziej przygnębiającego.
            Zwłaszcza gdy uświadomiła sobie, że niektóre z zamieszczonych tam wskazówek, jak radzić sobie z kilkulatkami, mogłaby z powodzeniem zastosować wśród członków swojej grupy operacyjnej. W końcu kiedyś wyrzuciła wszystkie pisma i obiecała sobie, że umówi się na randkę. I tak znalazła się w towarzystwie Chipa, biednego Chipa, któremu szansa na seks przeszła właśnie koło nosa. Lucy Warren musiała bowiem wyruszyć do Dorchesteru, mimo jej grupie nie przypadał w tym tygodniu dyżur. Wyświetlony na pagerze czerwony alarm oznaczał jakąś dużą i paskudną sprawę, a tym samym obecność obowiązkową wszystkich jednostek.
            Lucy zjechała z autostrady międzystanowej I–93, by labiryntem uliczek dostać się do części miasta zamieszkanej głównie przez klasę robotniczą. Miejscowi funkcjonariusze kojarzyli Dorchester z narkotykami, strzelaninami i hucznymi imprezami, które tylko generowały kolejne problemy z narkotykami i kolejne strzelaniny. Aby zmniejszyć trochę panujący w okolicy hałas, lokalny posterunek uruchomił jakiś czas temu specjalną linię telefoniczną, a w weekendy patrolowano ulice specjalnie do tego celu przygotowaną „imprezową bryką”. Po jakichś pięciuset telefonicznych zgłoszeniach i prewencyjnych aresztowaniach w Dorchesterze można było wreszcie odnotować spadek liczby morderstw, gwałtów i napaści z bronią w ręku. Za to wzrosła liczba włamań. Bilans znów wyszedł na zero.
           
Nawigacja doprowadziła ją do całkiem przyjemnej dwupasmowej uliczki, usianej po obu stronach skromnymi pasmami trawnikowej zieleni i długim rzędem gęsto zbudowanych dwupiętrowych domków, z których wiele dumnie prezentowało okazałe werandy, a czasem nawet imponujące wieżyczki.
            Większość budynków zaczęła z czasem pełnić rolę domów wielorodzinnych, podzielonych dziś na nawet sześć czy osiem oddzielnych części. Okolica nie straciła jednak na estetyce, trawniki wciąż były starannie przycięte, a poręcze na gankach świeżo odmalowane. Łagodniejsze oblicze Dochesteru, pomyślała Lucy coraz bardziej zaintrygowana. Kiedy dostrzegła rząd zaparkowanych fordów crown, zwolniła. Było koło wpół do dziewiątej wieczorem, sierpniowe słońce zaczęło się właśnie chować za horyzont. Sierżant Warren zobaczyła zaparkowaną na wprost karetkę i samochód ekipy technicznej otoczone wozami transmisyjnymi oraz tłumem gapiów.
            Gdy przedtem na pagerze wyświetlił się adres, założyła, że chodzi o narkotyki. Najprawdopodobniej porachunki gangów. Z paskudnym finałem, skoro zastępca naczelnika wezwał na miejsce wszystkich osiemnastu detektywów. Przypuszczała, że musiały ucierpieć przypadkowe osoby. Może jakaś staruszka siedząca akurat na swojej werandzie, może bawiące się na chodniku dzieci. Takie rzeczy się zdarzały i z biegiem lat wcale nie stawały się łatwiejsze do zaakceptowania. Ale trzeba było stawić im czoło. Cóż, taka już rola bostońskich stróżów prawa. Jednakże teraz, kiedy Lucy wysiadła z samochodu, przypięła identyfikator do paska obcisłych, czarnych spodni oraz zakryła randkowy dekolt prostą, białą koszulą. Zaczynała mieć wątpliwości czy chodzi o narkotyki. Ogarnęło ją przeczucie, że to coś znacznie gorszego. Przerzuciła przez ramię cienką marynarkę i ruszyła chodnikiem w kierunku paszczy lwa.
            Przepychając się przez tłum wścibskich dorosłych i ciekawskich dzieciaków, starała się zachować pełną koncentrację, lecz mimowolnie rejestrowała docierające do niej strzępki zdań: „strzały…”, „wrzask, jakby zarzynano prosiaka”.
             – Przepraszam, przepraszam. Proszę mnie przepuścić. Policja. Z drogi, koleś!
W końcu udało się jej przedrzeć przez tłum i zanurkować pod żółtą policyjną taśmą odgradzającą część chodnika, co oznaczało wkroczenie w samo epicentrum chaosu typowego dla miejsca zbrodni.
            Przed sobą miała szary, dwupiętrowy domek z imponującymi kolumnowym gankiem, nad którym powiewała amerykańska flaga. Otwarte na oścież drzwi zapewniały swobodny przepływ śledczych i sanitariuszy z noszami. Sierżant Warren rzuciły się w oczy koronkowe firany zdobiące wykuszowe okna po obu stronach drzwi. Na ganku stało sześć niebieskich składanych krzeseł i cztery urocze doniczki z czerwonymi pelargoniami, nad wejściem wisiała ozdobiona rysunkami pelargonii tabliczka z napisem „Zapraszamy”.
            No tak, to coś zdecydowanie gorszego niż porachunki lokalnych gangów narkotykowych. Lucy westchnęła, przybrała pokerową twarz i podeszła do pilnującego schodów mundurowego. Podała mu swoje nazwisko i numer odznaki. Mężczyzna odnotował jej wejście, po czym głową wskazał stojący tuż obok pojemnik. Posłusznie wyciągnęła ochraniacze na obuwie i siateczkę na włosy. To wiele mówiło o charakterze zbrodni.
            Wolnym krokiem ruszyła schodami w górę, starając się trzymać jednej strony. Stopnie wyglądały na świeżo pomalowane, szarawy odcień świetnie się komponował z kolorem elewacji. Do tego przytulny, czysty ganek. Ktoś najwyraźniej niedawno go zamiótł, może pani domu po rozpakowaniu zakupów? Lepiej, gdyby był brudny, pokryty kurzem. Wtedy zostałyby na nim ślady obuwia, a to pomogłoby złapać osobę odpowiedzialną za to, co za chwilę Warren będzie miała zobaczyć.
            Przed wejściem do środka wzięła jeszcze jeden głęboki wdech, wciągając do płuc mieszaninę zapachu trocin i zaschniętej krwi. Zza pleców dobiegały ją słowa dziennikarza dopytującego, czy złoży oświadczenie dla prasy. Z głębi domu dochodziły odgłosy migawki aparatu fotograficznego. Nad głową buczał silnik helikoptera. Biały szum na wszystkich frontach. Za nią tłumy gapiów, przed nią zastępy policjantów, a nad nią stado reporterów.
            Chaos: głośny, cuchnący, przytłaczający.
            A ona miała zrobić z nimi porządek… Zabrała się więc do pracy.

***
Pierwszy rozdział już za mną, tak więc teraz z kolejnymi będzie już dużo, dużo łatwiej. Jak się podoba? Mam nadzieję, że czytelników przybędzie i razem rozwiążecie zagadkę Danielle i wspomożecie Lucy w śledztwie! Serdecznie pozdrawiam!

8 komentarzy:

Unknown pisze...

Jest świetny nastrój! Co prawda nie działo się tutaj tak dużo, ale jak na początek jest bardzo dobrze. Podejrzewam że z rozdziału na rozdział będzie się dziać coraz więcej. No i tylko pozazdrościć Lucy - je dużo i ma idealna figurę :D czekam na kolejny rozdział, pozdrawiam!
http://bigxliar.blogspot.com/

Unknown pisze...

Dziękuję Aleks! :)

Owszem na razie mało wybuchowe te akcje, ale trzeba jakoś potoczyć wątki, żeby potem mogło się dziać :)
I sama jej zazdroszczę tego metabolizmu :D Nie jedna z nas by tak chciała :D

Pozdrawiam! :)

Unknown pisze...

Zgodnie z prośbą zapraszam Cię na pierwszy rozdział, który pojawił się na http://bigxliar.blogspot.com/ :)
Nie bardzo wiem gdzie mam pisać powiadomienie o nowym rozdziale, więc napisałam pod najnowszym postem, jeżeli chcesz żebym gdzie indziej pisała to napisz. Miłego wieczoru!

Afro Lord pisze...

No cześć. :)
Jeszcze nigdy nie czytałam takiej historii. Od razu mnie wciągnęła.
Rozdział krótki :( ale fajny :D
Pierwszy raz czytam opowiadanie o policjantce. Zazwyczaj czytam tylko ff...
O matko XD gdybym ja miała taki metabolizm jak Lucy XD Przynajmniej nie miałabym tego cholernego brzucha -_-
Oddaj mi przemianę materii swojej bohaterki no... XD
Czekam na nn i zapraszam do siebie na nową: i-like-the-way-you-love-me.blogspot.com

n pisze...

Cześć.
Bardzo dziękuje za komentarz u mnie. :)
Po zobaczeniu opisu Twojego bloga, stwierdziłam że bezzwłocznie muszę na niego zajrzeć. Zapoznałam się z treścią i... muszę przyznać, że jestem zachwycona! Od zawsze lubiłam wszelkie kryminale zagadki i inne tego typu rzeczy, dlatego obejrzałam całą masę seriali i przeczytałam sporą ilość kryminałów. Dlatego tym bardziej stwierdziłam, że muszę poznać tworzoną przez Ciebie historie. Opowiadanie, a raczej początek strasznie przypadł mi do gustu. Z miejsca polubiłam Lucy, a mam tak, że przekonanie się do głównych bohaterek, raczej zajmuje mi trochę czasu. Wspomnienie o jej wielkim apetycie wywołało uśmiech na mojej twarzy, który po chwili zniknął gdy przypomniałam sobie, że ja też lubię jeść, ale figury modelki nie posiadam. :D No i zaczęłam jej trochę zazdrościć. Ale nie ważne. Wracając do treści. Bardzo ciekawy rozdział. Może nie ma w nim multum akcji, ale jest doskonałą bazą wyjściową do tworzenia historii. Aż nie mogę się doczekać co będzie dalej!
Jeśli możesz to informuj mnie o nowościach.
Pozdrawiam serdecznie. ;*
http://lost-memories-lost-love.blogspot.com/

Unknown pisze...

Zapraszam na nowy rozdział :) http://bigxliar.blogspot.com/

Anonimowy pisze...

Zakochałam się w tym opowiadaniu! Jest pod mega wrażeniem *_* Przeczytałam prolog, a teraz czytam rozdział 1 i nie mogę oderwać oczu. ^^ Mam nadzieję, że do końca będzie się tak przyjemnie czytało. Cieszę się, że wpadłam na tego bloga... będę wpadać częściej ;*
Pozdrawiam cieplutko!

wiecznieskrytywwsobie.blogspot.com

Sight pisze...

Teraz jestem już pewna, że nie odpuszczę czytania Twojego bloga.
Lucy Warren wydaje się być bardzo fajną osobą - w pracy sumienną, poukładaną, a poza nią nieco szaloną. Mam rację? Takie odniosłam przynajmniej wrażenie. :>
Na jaką sprawę trafiła? Czyżby to był powrót do wydarzeń opisanych w prologu, ale z perspektywy osoby trzeciej?
Tak czy siak, mam nadzieję, że Lucy stanie na wysokości zadania i rozwiąże zagadkę.
Zabieram się za kolejny rozdział!
Pozdrawiam,
Sight
[ List na zgodę ]

Prześlij komentarz